środa, 5 sierpnia 2009
Ku Fårö
84 km
Rano po porannych zabiegach i nieudanej próbie kąpieli W. wyruszamy w stronę Fleringe. Opuszczamy miejsce pełne bzyczących much i stada komarów. Jedziemy szosą przez las i docieramy do rezerwatu Bästerträsk, w którym są zlokalizowane 3 jeziora, a jedno z nich to Blå Laguna – cudne miejsce. Niebieska woda, skały dookoła. Oczywiście kąpiemy się. Woda orzeźwiająco chłodna, żeby nie napisać, że zimna. Chwilkę schniemy na słońcu, szybka przebierka w krzakach i ruszamy w drogę do Fårösund. Jedziemy przez tereny leśno-rolnicze. W Fårösund kupujemy 2 butle wody mineralnej, a 2 butle napełniamy na stacji benzynowej kranówką. Woda mineralna na stacji kosztowała 21 koron + kaucja. Na szczęście zaraz obok była ICA z wodą za 10 koron (generalnie woda w porównaniu z innymi produktami jest droga). Miasteczko średniej wielkości z promem na Fårö. Omijamy stojące w korku samochody i szybko jesteśmy na promie, bardzo krótka podróż i po 10minutach jesteśmy na najpiękniejszym miejscu na ziemi. Na razie jedziemy przez tereny rolnicze, później wiedziemy w las. Na łąkach pasą się owce, przejeżdżamy obok zabytkowych osad – stodoły ze strzechą zwisającą prawie do ziemi. Większość z nich przerobiona na domy, ale niektóre dalej służą w celach rolniczych. Jedziemy w najpopularniejsze miejsce na Fårö – w stronę kamiennych twarzy. Ścieżka cały czas asfaltowa, więc jedzie się znakomicie. Docieramy do wybrzeża ze skałami. W cieniu jednej z nich jemy mięso z fasolą. Krajobraz jest iście księżycowy – dookoła białe skały i morze. Słońce grzeje bardzo mocno, tak bardzo, że aż nie mamy ochoty wychodzić z naszego cienia. Jedziemy dalej wzdłuż parku Langhammars. Widoki przepiękne – skały w przeróżnych formach omywane cały czas przez morze. Trafiamy na zabytkową malutką wioskę rybacką – parę drewnianych domków, jeden obok drugiego, tak jakby się chroniły wzajemnie przed wiatrem, drewniane stare łódki. Wszystko krok od morza. W wiosce unosi się zapach drewna i wędzenia. Objeżdżamy cały park, robimy sobie zdjęcia przy legendarnych twarzach, ludzi w tym miejscu jest na prawdę bardzo dużo. Szwedzka ufność tak na nas wpłynęła, że ze spokojem zostawiamy rowery z całym naszym „majdanem” przy jeden ze skał i idziemy na mały spacer. Po zwiedzaniu jedziemy na drugą stronę wyspy w poszukiwaniu noclegu. Tu zastaje nas niespodzianka – piaszczyste plaże. Już się przyzwyczaiłam do tych białych skał, do których nie można wbić szpilki od namiotu, a tu proszę – piach. Jeśli i piach, to i pełno turystów. Za każdym razem, gdy zjeżdżamy z drogi na plażę okazuje się, że raczej nici z noclegu, ponieważ, a to za dużo ludzi, a to domki, a to plażowicze etc. W końcu znajdujemy sympatyczne miejsce na wydmie, za trawką widzimy morze :) Jakieś 100 metrów dalej stoi przyczepa kempingowa, której właściciele przepraszają nas, ale mają zepsute drzwi, więc mogą trzaskać. Tak, szwedzka uprzejmość jest bardzo ujmująca.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz