wtorek, 4 sierpnia 2009

Rowerem przez las - raz!


72 km

Pobudka o 7:00 i wykonanie szeregu czynności, które stają się w podróży rutyną rowerową - poranna toaleta w morzu, suszenie namiotu z rosy, pakowanie sakw i śniadanie. Opuszczamy nasze obozowisko i ruszamy pod górę, po to aby wjechać na drogę nr 149. Jedziemy asfaltową drogą, miło, szybko i bez większego ruchu. Mijamy stada owiec (ogolonych), krowy na pastwiskach, domki z idealnie przyciętą trawą, ślicznymi ogródkami i przyozdobionymi płotami. Jedziemy w stronę miejscowości Kappelshamn. W lesie zbaczamy do miejscowości Lickershamn, którą otaczają wapienne skałki. Nad morzem odpoczywamy i jemy szwedzki jogurt naturalny, który mi w smaku przypomina tłustą śmietanę. Jednym słowem - jest średni. Nad brzegiem stoją małe,drewniane bordowe domki. Szwedzi chyba przyjeżdżają tu na wypoczynek, a w domkach trzymają leżaki, bo nic większego do nich nie wejdzie ;) W oddali widzimy klify, na które docelowo zmierzamy. Po chwili relaksu kierujemy się z powrotem na drogę nr 149. Gdy spostrzegamy znak informujący o wjeździe do parku narodowego Hall-Hangvars (Gotlandia ma 26 parków narodowych), wjeżdżamy w las.
- Czuję się jak w Tatrach - mówię.
- A ja jak w Afryce - mówi W. chociaż w życiu tam nie był.
Wjeżdżamy głębiej w las i docieramy nad brzeg morza. Przed nami roztacza się cudowny widok. Morze, kamienista plaża, stare drewniane łodzie i biały klif. Spokój i cisza, jak śpiewa Rogucki. Na tej plaży mogłabym spędzić cały urlop - jest pięknie. Odpoczywamy i posilamy się kurczakiem z curry. Jak się później okaże, na taki widok trzeba mocno zapracować.

Po obiedzie i odpoczynku stwierdzamy, że nie będziemy się wracać tą samą ścieżką, ponieważ wjazd na plażę był dość długi, tylko pojedziemy dalej na północ i wyjedziemy zaraz przy szosie. Ścieżka, którą wybraliśmy jest typowo piesza i absolutnie nie rowerowa. Duże kamienie, korzenie, wąska dróżka wiodąca między drzewami i krzakami dzikiej róży, która rani ręce i nogi. Ścieżka schodzi czasami ostro w dół lub pnie się ostro w górę. Skałki też wyrosły nam nagle na drodze i trzeba było wprowadzać na nie rowery. Sakwy dają nam się we znaki. W sumie po 5 km docieramy do ... ogrodzenia. Chwała Bogu, że na drugą stronę można się przedostać po drewnianej drabince! Rozpinamy sakwy i cały nasz rowerowy bagaż, przenosimy sakwy i rowery przez drewniane przejście. Jest to strasznie męczące ale mam nadzieję, że zaraz dotrzemy do szosy. Jednak nie... szosa nie jest jeszcze tak blisko. Jedziemy dalej odpędzając się od uciążliwych much i komarów. Dojeżdżamy nareszcie do końca ścieżki, która łączy się z utwardzoną drogą. Jedziemy ok. 2 km i w efekcie docieramy do miejsca, w którym wjechaliśmy do parku! W. wypadła śruba mocująca bagażnik, więc musimy zrobić sobie małą reperacyjną przerwę.
W końcu dojeżdżamy do szosy nr 149. Jestem zmęczona już bardzo, bo leśna ścieżka dała mi się we znaki. Przejeżdżamy Kapelhamn - małe miasteczko z ogromną żwirownią. Darujemy sobie Gotland Ring - bo to na pewno i tak duża dziura po wydobytym żwirze. Jedziemy wzdłuż morza, wybierając miejsce na nocleg. Po paru obserwacjach zatrzymujemy się w rezultacie zaraz nad samym morzem w miłym miejscu z kawałkiem mchu i kamienistym zejściem do wody. Wieczorna kąpiel w morzu i kolacja. Teraz oglądamy czerwony zachód słońca przy bzyczących komarach.

Obserwacje:
  1. krowy mają grzywki i długie włosy na grzbiecie (może to nie krowy?)
  2. Szwedzi jednak się uśmiechają i mówią "hej hej" :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz