środa, 1 września 2010

Trollstigen



61km

Po całym dniu deszczu w końcu możemy wyjść z namiotu na więcej niż 10 minut. W nocy wiał bardzo silny wiatr, rozgonił chmury, przewiał deszcz i nawiał lepszą pogodę. Rano na niebie zamiast cimnoszarych chmur pojawiły się białe obłoczki i niebieskie niebo. Szybko zabieramy się za pakowanie namiotu. Czynimy to w jakimś dziwacznym pośpiechu, mamy wrażenie, że zaraz spadnie deszcz. Po zapakowaniu wszystkiego, opuszczamy naszą małą polankę pod skałą i jedziemy w kierunku miasta Andalsnes. Na szczęście droga zjazdowa, więc nie musimy wkładać dużego wysiłku w pedałowanie, oboje jesteśmy bez śniadania. Nie musimy wjeżdżać w miasto, bo okazuje się, że zaraz na obrzeżach jest stacja benzynowa, na której tankujemy wodę, i sklep w którym kupujemy sałatkę ziemniaczaną oraz wodę mineralną. W gazecie sprawdzam prognozę pogody i zapowiadają słoneczne dni z temperaturą w ciągu dnia w okolicach 15 stopni - cudnie :) Śniadanie jemy nad rzeką Rauma. Robi się coraz cieplej, więc zrzucamy tzw. wierzchnie okrycia.

Po sycącym śniadaniu (susz z kaszką, który za parę dni będzie dla mnie ochydny) i dopchaniu się sałatką ziemniaczaną jesteśmy gotowi aby zmierzyć się z naszym norweskim wyzwaniem - Drogą Trolli :) Zaraz za Andalsnes jest droga bezpośrednio prowadząca na Trollstigen. Pstrykamy pamiątkowe zdjęcia przed tablicą wjazdową i rozpoczynamy 15 kilometrowy podjazd na 850m.



Na początku droga prowadzi przez las.

Mi na dzień dobry dzieje się coś złego z łańcuchem - jakoś dziwacznie się zawija wokół korby się nie chce odwinąć. Na szczęście W. ratuje sytuację. Jedziemy dalej, krajobraz się zmienia z leśnego na typowo górski, powoli zbliżamy się do słynnej serpentyny - 11 zakrętów prowadzących na górę. Jesteśmy jedynymi rowerzystami, mijają nas samochody i kampery.




Zatrzymujemy się na zakręcie aby popstrykać zdjęcia, pogoda robi się naprawdę doskonała i ostatnie kilometry pokonujemy w słońcu. Przełożenie 1 na 1, powoli, powoli, powoli - nie jest źle :) Pierwszy kryzys na ostatniej prostej. Ja już bym chciała być na górze, W. narzeka na ciężar - nic dziwnego wjeżdża z 40kg, ja mam jakieś 10kg mniej. Ostatnia prosta, taras widokowy mamy już generalnie na wyciągnięcie ręki... wjechaliśmy!! :))




Na górze prowadzone są prace remontowe jednego z tarasów widokowych, na szczęście drugi jest czynny i wdrapując się na niego możemy podelektować się pięknym widokiem. Ludzi nie ma zbyt wiele, ewidentnie widać, że skończył się sezon turystyczny. Pijemy ciepłą herbatę, odpoczywamy, pstrykamy fotki, ustawiamy piramidki na powrót i kupujemy trolla w sklepie z pamiątkami. Ja jeszcze przebieram się w suchą koszulkę, staram się ukryć w skałkach aby uciec przed natarczywymi spojrzeniami robotników... Przed nami 30km zjazd, zakładamy w związku z tym ciepłe polary, kurtki, czapki i rękawiczki. Nie wiem gdzie się podziało słońce, bo właśnie przyszła ciemna chmura i zaczął padać deszcz. Zrobiło się zimno i niemiło. Przyszykowaliśmy się do zjazdu a tu... jeszcze jakieś 2km podjazdu!! Szok, nie tego się spodziewałam. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa, pierwszy raz w życiu zaczynają mi drętwieć podczas pedałowania. Na dodatek ten cholerny deszcz doprowadza mnie do wściekłości, jest mi strasznie gorąco! Wysiłek wynagradzają cudne widoki. Moje codzienne hasło, jakie powtarzam od chwili przyjazdu do Norwegii parę razy w ciągu dnia to "jest pięknie". Dobra, czas na zjazd... Na liczniku ponad 50km/h. Droga jest zupełnie pusta, natomiast aura niesprzyjająca - deszcz i przeraźliwie zimny wiatr. Zatrzymujemy się po 15km na ciepłą herbatę i zupkę chińską. Zupkę jemy pod drzewem, ponieważ zaczyna mocniej padać. Jestem przemarznięta i marzę o gorącym prysznicu. Już wiem, że dziś nie będziemy rozbijać się w przysłowiowych krzakach tylko poszukamy pola namiotowego, które zagwarantuje nam gorącą wodę. Po ciepłej zupie jedziemy dalej, zaczyna wyglądać słońce, niebo się przejaśnia. Jedziemy cały czas w dół, podziwiamy góry i nie możemy uwierzyć w piękne widoki, jakie nas otaczają. Naszym celem jest Valldal ale jakieś 12km przed miasteczkiem zbaczamy na pole namiotowe. Zatrzymujemy się i bierzemy drewniany domek, ogrzewany! Cudności nad cudnościami, będzie nam ciepło w nocy :) Ciepły domek i ciepły prysznic - prawie jak w domu :)

Już wiemy, gdzie mieszkają trolle :)

2 komentarze:

  1. Widoki cudne :):)
    Podziwiam za wytrwałość i mam nadzieję, że pogoda nie daje Wam za bardzo w kość.

    OdpowiedzUsuń
  2. W pogodę trafiliśmy idealnie. Mimo pierwszych deszczowych dni, cały wyjazd przebiegał pod znakiem słońca i bezchmurnego nieba :) Tylko w nocy było bardzo zimno... ale nic nie jest straszne, jak się ma na sobie mnóstwo warstw ubrań ;)

    OdpowiedzUsuń