sobota, 4 września 2010

W stronę Molde




34 km

Dziś naszym celem jest miasto Molde, już wiemy, że nieosiągalnym gdy z Alesund mamy prom dopiero za 3 godziny! Nie dość, że rano strasznie długo się zbieramy, wstaliśmy dopiero koło 9.00, to jeszcze prom w stronę Hamnsund jest dopiero o 15.00. Nie przyszło nam do głowy dzień wcześniej aby sprawdzić połączenia, jest niedziela więc w ciągu dnia kursują tylko dwa promy w tę stronę, która nas interesuje.

Nie chce nam się pożytkować tych 3 godzin na jeździe po okolicy, więc początkowo siadamy na ławce w słońcu, jednak już po 30min zmieniamy miejsce na zdecydowanie bardziej zacienione. Najpierw krótka drzemka a później obserwujemy Norwegów:
- w mieście jest sporo turystów;
- Norwegowie, w szczególności ci młodzi, są bardzo otyli, bo:
- cały czas wcinają jedzenie z maka lub kebabiarni;
- wszystkie młode dziewczyny są podobnie wystylizowane - cosmo i mtv;
- domeną Norwegów wcale nie są blond włosy i jasna karnacja (co miało miejsce w Szwecji) - jedni są ciemnowłosi i mają ciemną karnację, inni są blondynami;
- nie podają sobie ręki na przywitanie, tym bardziej nie ma mowy o cmoknięciu w policzek, jedynym "wylewnym " przywitaniem wśród pań jest lekki uścisk;
- w mieście dominują starsze osoby.

Tak jesteśmy pogrążeni w rozmowie i rozmyślaniach, że na łódź wsiadamy na minutę przed odpłynięciem (!), o mały włos a odpłynęłaby, następna dopiero jutrzejszego dnia. Płyniemy 20min od wysepki do wysepki. Wysiadamy w miejscowości Hamnsund. Po wyjściu na brzeg W. mówi "ale zadupie". No fakt, poza przystanią, to tu nic nie ma. Nic dziwnego, że pan w informacji turystycznej w Alesund nic nie wiedział o istnieniu tej miejscowości. Jedziemy drogą numer 654 ku Skjeltene. Okolica typowo rolnicza - owce na wypasie, śmierdzi krowiakiem i sianem. Dla mnie cudny sielski klimat. Mamy po lewej stronie widok na wyspy a po przejechaniu 10 km wyłaniają nam się po prawej stronie góry w głębi lądu. Największy szczyt w okolicy to 1062 m n.p.m. Droga miła, bo ruch mały i bez większych przewyższeń. Dojeżdżamy do Brattvag - tu według mapy miało być pole namiotowe ale nie ma. Rozglądamy się za miejscówką, bo jest już po 18.00 i zaczyna się robić ciemno. Niestety jest ciężko, albo podmokłe tereny albo skała. Na szczęście zbaczając lekko z szosy wjeżdżamy na łąkę, na której jest doskonałe miejsce na rozbicie naszego małego obozu. Rozbijamy się złorzecząc na wszędobylskie meszki. Na jutro plan jest taki aby wstać wcześniej i już o 8.00 być w drodze :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz