Dziś musimy się pożegnać z More og Romsdal, zatoczyliśmy koło w naszej rowerowej podróży, a to oznacza niechybny powrót do domu. Pakujemy się w malutkim, pastelowym domku dość szybko i oczywiście pozostawiamy go w nieskazitelnym stanie - przestrogi na drzwiach spełniły swoje zadanie ;) Na niebie przewalają się ciężkie chmury, znad gór nadciąga zmiana pogody. Wczorajszy bardzo silny wiatr zwiastuje dzisiejszą zmianę aury. Mimo tego, że będziemy już jechać tylko do pociągu, jakoś nie mamy ochoty moknąć i zagęszczamy nasze ruchy, gdy zaczyna lekko padać. Ostatni rzut oka na szosę ku Drodze Trolli i jedziemy do Andalsnes na pociąg. Oczywiście mamy jeszcze kupę czasu do odjazdu i musimy poczekać w malutkiej poczekalni. Przeglądamy prospekty (czy u nas na stacjach kolejowych nie mogą się pojawić broszury dotyczące regionu?) i obserwujemy kątem oka, że nie sami oczekujemy na pociąg do Dombas. Obok siedzi para młodych Francuzów, też rowerzyści.
Przed 9.00 pakujemy się do pociągu i czekamy na odjazd. Jedziemy przez dolinę Romsdalen Rauma, którą dwa tygodnie temu pokonywaliśmy rowerem. Góry z perspektywy siodełka są zdecydowanie ładniejsze i bardziej imponujące. Szybko dojeżdżamy do Dombas i wysiadamy na małej stacyjce. Tu okazuje się, że nasz pociąg jadący z Trondheim ma ponad 20 minutowe opóźnienie. Na zewnątrz jest niesamowicie zimno, pozostaje nam zatem poczekalnia. Z nudów studiuję trasy pociągów - w ręce wpadła mi genialnie szczegółowa mapa ze wszystkimi połączeniami i godzinami odjazdów z każdej stacji. Nawiązujemy konwersację z Francuzami. Jeździli po Norwegii 3 tygodnie, ale zaczęli od Oslo i przez Bergen dojechali do Molde. Widzieli Geiranger, jeździli rowerami i pociągami. Miło się rozmawia, więc kontynuujemy konwersację jeszcze w pociągu w przedziale rowerowym pakując nasze bagaże. Po zamknięciu wszystkiego w przedziale bagażowym poszukujemy naszych foteli podróżniczych. Jakiś dziwny system numeracji, którego nie rozumiem i gdyby nie W. prosiłabym pana w okularach o zejście z naszych miejsc, ale okazało się, że nasze są w innym wagonie. Podróż mija głównie na spaniu i w trybie praktycznie natychmiastowym jesteśmy w Oslo.
Przesiadamy się do pociągu do Sandefjord, żegnamy się z Francuzami, bo oni jadą do Larvik i opuszczamy Oslo. Szkoda, że nie mieliśmy czasu aby pojeździć trochę po mieście... W pociągu, im bliżej Sandefjord, tym bardziej koszmarna pogoda. Mam wrażenie, że wjeżdżamy w chmury. Leje baaaaardzo a tu już nasza stacja. Wyciągamy bagaże w strugach deszczu i szybko uciekamy pod daszek. Zakładamy kurtki, spodnie deszczowe i kto co jeszcze ma, aby się ochronić przed wodą. Generalnie czekamy aż się "trochę" przejaśni ale takie pojęcie w ogólnie nie ma prawa zaistnieć. Leje. Pierwszy raz widzę takie strugi deszczu "ciurkające" z nieba. Dobra, nie widzę pierwszy raz ale pierwszy raz przyjdzie mi w takich strugach jechać na rowerze. Chcemy dojechać do pola namiotowego, na którym rozbiliśmy się dwa tygodnie temu. Mam nadzieję, że W., wie jak tam dojechać, bo ja nie pamiętam a dolna część mapy, na której jest to pole, gdzieś się zawieruszyła. Jedziemy... płyniemy! Woda zalewa mi twarz, nalewa się do nosa, ust, zalewa okulary, że nic nie widzę. One jeszcze na dodatek parują, więc już TOTALNIE nic nie widzę. W. zapala czerwone światełko na swoim rowerze i mam się trzymać czerwonego punktu... hehe nawet śmiesznie jest. Jedziemy w potokach deszczu, strugi przelewają się na ulicach. Powoli dojeżdżamy do sklepu, gdzie chcemy sobie kupić coś dobrego na kolację aby jakoś umilić ten deszczowy dzień. W sklepie, udając, że wcale nie jesteśmy przemoczeni do suchej nitki, kupujemy tyle ile się da :) Piwa tylko nie udaje nam się kupić, bo okazuje się, że jest już po 18.00 i nie można po tej godzinie w sobotę kupić alkoholu. No trudno, obędzie się bez piwa. Po zakupach dalej w drogę mokrą. Pole jednak jest daleko albo perspektywa tego deszczu tak wydłuża drogę. Już mam wszystko mokre, nawet majtki. Docieramy a tu... zamknięte. W. idzie do domu obok (teoretyzujemy, że mieszka w nim właściciel) z zapytaniem czy możemy się rozbić mimo zamknięcia. Pan mówi, że nie on jest właścicielem i najlepiej zadzwonić na podany na tablicy informacyjnej numer. Dzwonimy... nie możemy się dodzwonić. No trudno, deszcz cały czas leje i nie będziemy już nigdzie jechać. Rozbijamy namiot w deszczu. To jest najokropniejsza rzecz pod namiotami - mokre wnętrze namiotu. Zrzucamy mokre cichy i wskakujemy do śpiworów. Rozwieszamy mokre rzeczy, gdzie się da, przez co robi nam się lekko zatęchła atmosfera ;) Pogoda jest koszmarna - leje, wieje i jest zimno. I tu nastąpiła kolejna najokropniejsza rzecz pod namiotami, gorsza od mokrego wnętrza namiotu - siku się chce! Brrr.... nie idę nigdzie, wytrzymam do rana. Jesteśmy tak przemarznięci, objedzeni i zmęczeni, że o 20.00 już śpimy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz