czwartek, 9 września 2010
Eresfjorden
81 km
Po przespanej nocy w ciepłym domku (momentami było nawet zbyt gorąco) ciężko jest się zebrać i wyruszyć dalej. W sumie dopiero po dwóch godzinach od chwili pobudki jesteśmy gotowi do drogi. Na niebie piękne słońce zachęca do kręcenia. Przejeżdżamy przez całą Sunndalsorę, bo musimy dostać się do drogi nr 62, która wypada z miasteczka po drugiej stronie. Na początek wita nas 6 kilometrowy tunel, jest obok droga wiodąca przez szczyt ale decydujemy się przejechać środkiem góry.
Po przejechaniu w miarę spokojnego odcinka, znajdujemy się nad pięknym fiordem Surnadalsfjorden, który wczoraj oglądaliśmy z drugiego brzegu. Widok jest cudny :) Wysokie góry, niebieska woda, zieleń i dachy domów. Wspinamy się na przełęcz 135 m. Jedzie się doskonale.
Na krzyżówce zjeżdżamy na drogę nr 660, znowu tunel... tym razem krótki. Za tunelem podziwiamy drugi fiord Eresfjorden, tu na drodze zaczepia nas młody Norweg (?) - pyta się skąd jedziemy, gratuluje przejechanych kilometrów, pokazuje po drugiej stronie wody swoja farmę, opowiada, że siedzi dziś z sąsiadem i cały dzień mają w zamiarze picie piw ;) Żegnamy się z nim, on ostrzega nas na koniec, abyśmy uważali na ciężarówki i chwiejnym krokiem wraca do domu sąsiada. Jedziemy dalej wzdłuż wody. Generalnie przez cały pobyt nie dotknęliśmy jeszcze wody fiordowej... nadrabiamy zaległości w malutkim porcie. Tak jak turkusowy kolor wody zachęca do kąpieli, tak jej temperatura - odstrasza! jest okropnie zimna, jak górski strumień!
Obiad jemy na drewnianej ławce z widokiem na góry i wodę - nigdy mi się nie znudzi ten widok, ogólnie cały czas widzimy wodę i góry... ale mogłabym się patrzeć na nie godzinami. Po obiedzie regeneracyjna 10-minutowa drzemka i starujemy dalej.
Przed nami wjazd na 500 m przełęcz, zanim go rozpoczniemy kupujemy sobie w pobliskim sklepie smakołyki - placki ziemniaczane z rybą i śledzia w zalewie cynamonowej. Wsiadamy na rower i ruszamy na podbój przełęczy. 10 km o 10% nachyleniu. Wjeżdża się elegancko. Im wyżej tym cudowniejsze widoki - widzimy góry Rauma, które otaczały nas w czasie naszych pierwszych dni pobytu, teraz jesteśmy po ich drugiej stronie.
Na szczycie przełęczy małe jeziorko. Zjazd 10%, na którym bijemy rekordy - W. 62km/h, ja 54 km/h, w najszybszym momencie nie wyrabiam na zakręcie i zjeżdżam na przeciwległy pas - na szczęście pusty. Ogólnie przez cały zjazd nie mijamy nikogo, pustki. Po 20 kilometrowym zjeździe wjeżdżamy prosto na pole namiotowe :) A tu też pustki, nikogo nie ma. Żadnych turystów i żadnych właścicieli. Poza budynkiem z łazienkami i kuchnią, znajdują się tu trzy duże drewniane domki z kluczami w drzwiach (jeśli bylibyśmy zainteresowani noclegiem w nich spokojnie możemy skorzystać) i kawałkiem trawy na namioty. Wybieramy trawę. Na tablicy informacyjnej widnieje napis, że codziennie pojawia się ktoś w godzinach wieczornych i zbiera kasę za nocleg. Czekamy ale nie doczekujemy się nikogo. Możliwe, że jest po sezonie i stąd te pustki. Na dobranoc jemy placki ziemniaczane z rybą, śledzia w zalewie cynamonowej (paskudny) i salami z renifera :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz