czwartek, 2 września 2010

Alesund


83km

W nocy mamy podkręcone ogrzewanie w domku prawie na maksa, jest nam bardzo ciepło i wygodnie na miękkim łóżku :) Pozwalamy sobie na dłuższe spanie i wstajemy dopiero koło 8.30. Za oknem jest tak zimno, że aż strach wyjść. Szron na trawie!! Właścicielka pola informuje nas, że o 7.00 rano termometr wskazywał tylko 2 stopnie. Po zapakowaniu wszystkich rzeczy ruszmy w drogę. Jedziemy w kurtkach i czapkach. Jednak im niżej zjeżdżamy, tym robi się cieplej. Słońce ładnie świeci i po dojechaniu na sam dół w miejscowości Linge zdejmujemy czapki i kurtki, już jest ciepło i miło. W Linge podziwiamy fiord, piękna niebieska woda, lasy i góry. Naszym celem jest miejscowość Liabygd, gdzie planujemy przeprawić się promem do Stranda. Przejeżdżamy przez 3 tunele. Ostatni z nich jest najdłuższy - ponad kilometrowy. Nie jedzie się w nich miło, jest duszno, ciemno, zimno i... głośno! Nadjeżdżający samochód to prawie, jak samolot odrzutowy. Koszmar, nie podoba mi się to i wręcz nie mam ochoty jechać przez te tunele. Oczywiście podziwiam technologię i zamysł przebicia się przez górę i poprowadzenia tam drogi ale... mogli ścieżki rowerowe w nich zrobić ;)



W Liabygd czekamy jakieś 20min na prom. Płacimy 30koron i płyniemy na drugą stronę. Pogoda jest cudna - słońce i prawie ani jednej chmurki. Na drugiej stronie wjeżdżamy na drogę, która od samego początku pnie się pod górę, czeka nas wdrapanie się na przełęcz 530m n.p.m. Przejeżdżamy przez miasteczko i wjeżdżamy w las. Naszym celem jest dziś Alesund ale gdy wspinamy się powoli kilometr po kilometrze obawiamy się, że dystans 57km do Alesund może być dziś nieosiągalny. Jedziemy głównie przez las, odpoczywamy przy punktach widokowych, zachwycamy się wówczas górami i fiordem, pijemy litry wody, bo słońce mocno przypieka, jemy jagody i próbujemy zakumplować się z owcami ale te są nastawione do nas z dystansem. Wjeżdżamy na przełęcz, na górze mijamy dwa jeziora, które są zbiornikami pitnej wody dla okolicznych miejscowości. Łąka obok jeziorek jest idealnym miejscem na nocleg - cisza i góry. Rezygnujemy jednak z pomysłu pozostania, bo po pierwsze jest tu wysoko, więc w nocy może być bardzo zimno, a po drugie jest dopiero 15.00, więc można wykręcić jeszcze parę kilometrów. 5km zjazdu :) Odsłaniają się przed nami góry Sunmore - widok nieziemski!



Na dole jedziemy przez małe miejscowości, średnio ładne... typowe dziury bez wyrazu. Docieramy do promu i przepływamy do miejscowości Magerholm. Zaczynamy rozglądać się za noclegiem, jest to o tyle trudne, że na wybrzeżu ulokowanych jest mnóstwo domków. Niestety wjechaliśmy w obszar zabudowany i trudno będzie znaleźć wolną łączkę na nocleg. Pedałujemy już prawie 7 godzin, ja marzę i jedzeniu i odpoczynku. W miejscowości Spjelkavik na stacji benzynowej uprzejma pani daje nam mapkę okolicy i wskazuje najbliższe pole namiotowe. Jedziemy drogą ekspresową, nie jest to miłe, bo ruch jest duży, przejeżdżamy przez tunele. Słońce chyli się ku zachodowi, więc robi się zimniej. Zakładamy kurtki i wypatrujemy znaków pola namiotowego. Jest! Ale jakiś dziwny... niby trzeba skręcić w lewo, jednak po skręceniu w lewo wjechaliśmy na osiedle domków. Norweg w sklepie "Joker" (w Norwegii pełno jest tych sklepów, to coś w stylu naszej Żabki) płynną angielszczyzną tłumaczy nam, że na pole jest jeszcze dość daleko i trzeba jechać prosto a nie skręcać w lewo. Jedziemy dalej obrzeżami Alesund.

Na pole docieramy już po zmierzchu. Spodziewamy się horrendalnych cen, bo pole jest blisko centrum, jest duże i jak na pierwszy rzut oka luksusowe. Okazuje się, że dwie osoby i namiot to 60kr :) Rozbijamy się zaraz nam zatoczką z widokiem na centrum Alesund. Gorący prysznic jest miłym akcentem kończącym dzień a podgrzewana podłoga w łazience miłym zaskoczeniem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz