niedziela, 12 września 2010

W samolocie

Rano zakładamy mokre ciuchy - cudowne i komfortowe uczucie. Chwała wszystkim bóstwom, że nie musieliśmy przywdziewać codziennie mokrej garderoby, bo ten wyjazd nie należałby do udanych! Pakujemy się szybko i jak zwykle szybko jesteśmy już na drodze. Na szczęście nie pada. Jedziemy w stronę Torp na lotnisko. Za Sandefjord gubimy drogę i musimy zawracać. Kompletnie nie pamiętam tej drogi, musieliśmy jechać inaczej. Wcale nie jest tak blisko, jedziemy i jedziemy. Mokre rzeczy już wyschły na nas, ja jedynie mam jeszcze problem z butami, które cały czas są doskonale przemoczone. Jedziemy bocznymi szosami omijając drogę ekspresową. Przejeżdżamy przez pola i przez urocze osiedla domów jednorodzinnych. Na ulicach w zasadzie nie spotykamy zbyt wiele osób. Paru właścicieli psów i kilku biegaczy. Dziwnie pomyśleć, że jutro w Polsce trzeba będzie iść do pracy do biura... Jest lotnisko! Dojechałam na nie już ostatecznością swych sił. Mamy jeszcze dwie godziny do odlotu, więc zaczynamy pakować swoje graty w misterne samolotowe pakuneczki. Obserwuję podróżnych - głównie Norwegowie, bo zapowiadane są loty międzymiastowe. I nie chce mi się wracać... Nie ma co, złapałam bakcyla, pokochałam Norwegię i co tam jeszcze z podobnych sformułowań. Wrócimy kiedyś, bez wątpienia :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz