0km
Całą noc padało i było zimno. Godzina 8:30 - pada.
Godzina 17:00 - pada. Rano padało z małymi przerwami, teraz leje nieustannie. Do południa mieliśmy nadzieję, że przestanie padać popołudniu. Teraz mamy nadzieję, że jutro przestanie padać... Gramy w wisielca, czytamy, śpimy, jemy. Ciekawe prospekty o regionie wzięte w Bjorli z punktu informacyjnego wylądowały w kącie - nie mogę już ich czytać, na każdym zdjęciu jest piękne słońce!! Jak długo może padać w Norwegii?
A jak nie pada widok z namiotu mamy taki:
wtorek, 31 sierpnia 2010
poniedziałek, 30 sierpnia 2010
Romsdal
43km rowerowo, ok. 400km pociągowo
Wstajemy o 4:00, pociąg mamy za 1,5 godz., dlatego nie ociągamy się i sprawnie wszystko pakujemy. Na szczęście nie pada. Mokry po całonocnym deszczu namiot będziemy suszyć, jak wyjdzie słońce. W ciemnościach jedziemy na stację. Dojeżdżamy na tyle wcześniej, że mamy jeszcze 20 minut do odjazdu pociągu. Przyjechał - rowery pakujemy do przedziału bagażowego. Do Oslo jedziemy 2 godziny w przedziale tzw.'strefy ciszy' - telefony należy wyłączyć, okna przysłonić zasłonką i to co wypada dalej zrobić, to iść spać... co też wszyscy czynią. Pociąg według rozkładu ma do Oslo przyjechać o 7:32 i o tej właśnie godzinie wysiadamy na jakimś peronie, który nie reprezentuje raczej dużego dworca kolejowego, wpadamy do przedziału z rowerami i właśnie w tej chwili drzwi się zamykają i pociąg rusza dalej. Przed oczami mam czarną wizję - przejedziemy 30 kilometrów a następna stacja, na której zatrzyma się pociąg, nie będzie dla nas stacją przesiadkową i nie uda nam się wsiąść do pociągu do Dombas. Na szczęście jedziemy tylko jakieś 1,5km ale w dalszym ciągu nie wiemy czy zatrzymuje się tu nasz następny pociąg. Mamy 30min na domniemaną przesiadkę. W. leci do informacji, ja zostaję z rowerami. Po 15min, W. wraca i mówi, że niczego się nie dowiedział i uważa, iż musimy się wrócić na tamtą stację... o zgrozo! Zaczęłam panikować. Idziemy z rowerami do budynku zasięgnąć informacji. Ludzi tłum, na szczęście z punktu informacyjnego wychodzi jakaś pani, udaje nam się ją złapać i wypytać o pociąg. Spokojnie nam tłumaczy, że nasz pociąg stoi na 16 peronie. Szybko lecimy na 16 peron, ja dalej panikuję, że nie zdążymy. Wpadamy do pociągu 3min przed odjazdem, nie jest źle... już nie trzeba panikować ;) Rowery mocujemy na wieszakach rowerowych, zostawiamy bagaże i idziemy zająć swoje miejsca. Szukając miejsc przechodzimy przez tzw. 'strefę rodzinną' - przedział z kanapami, klockami i tv... zadziwiające. Pociąg jest przytulny i bardzo komfortowy, 5 godzin podróży mija bardzo szybko.
Wysiadamy w Dombas, gdzie po szybkiej przesiadce (tu już nie musimy szukać pociągu, bo stacja ma tylko jeden peron) jedziemy do Bjorli. W Bjorli witają nas góry i piękne słońce. Na stacji rozkładamy wszystkie nasze klamoty, suszymy namiot i jemy obiad (w zasadzie śniadanie), po krótkim relaksie jesteśmy gotowi do drogi. Rozpoczynamy wycieczkę kupując w sklepie z trawą na dachu zapas wody mineralnej (butelka wody to 15zł... zadziwiające).
Jedziemy drogą nr 136, która prowadzi przez środek pięknej doliny Romsdal z rzeką Rauma. Jesteśmy w regionie More og Romsdal, po którym będziemy jeździć przez najbliższe 2 tygodnie. Na początek 12km zjazd. Kurtki, czapki i rękawiczki chronią nas przed zimnym wiatrem. Droga jest cudna - otaczają nas góry, im dalej wjeżdżamy w dolinę tym ściany skalne mamy prawie na wyciągnięcie ręki. To chyba najpiękniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek widziałam. Widok z Morskiego Oka na Mięgusze pomnożony razy 30! Jadę i nie mogę się napatrzeć, więc albo zaraz mi się urwie głowa od tego ciągłego oglądania się, albo rozwalę sobie nos spadając z roweru. Mijamy szczyty z których najwyższy ma 1999 m. n.p.m. Zaczyna kropić deszcz, chmury nie napawają optymizmem. W związku z tym, że robi się późno i mokro zaczynamy szukać noclegu. Widzimy w zasadzie zjazd na pole namiotowe ale nasza dusza podróżnicza nie pozwala wjechać na pole, wolimy spać gdzieś w krzakach ;) Znajdujemy wspaniałe miejsce na małej łączce pod skałą. Namiot rozkładamy w deszczu, czynność ta okazuje się totalną porażką, bo namiot po rozłożeniu jest generalnie cały mokry. Pada... będzie padać przez dłuższy czas.
niedziela, 29 sierpnia 2010
Jesteśmy :)
30km
Lotnisko Sandefjord Torp - jesteśmy w Norwegii; przywitało nas chłodne i rześkie powietrze. Po otrzymaniu bagażu rozpoczynamy składanie rowerów. Budzimy lekkie zainteresowanie wśród podróżnych, nie dziwi mnie to skoro rozłożyliśmy wszystkie nasze graty na podłodze - wokół nas jest chaos i bałagan. Wszystko oczywiście pod najlepszą kontrolą logistyczną. Z rowerami w czasie podróży na szczęście nic się nie stało - doleciały całe, w najlepszym stanie :) Przed wyjazdem oklejone zostały kartonami dla bezpieczeństwa, całość schowaliśmy do rowerowej torby podróżnej (torba, która dodatkowo waży 3kg i trzeba ją wozić na rowerze w czasie wyprawy...).
Składanie roweru i bagaży zajmuje nam ponad 3 godziny, długo! Po zapakowaniu sakw i przykręceniu ostatniej śrubki - ruszamy. Tak ruszyliśmy na podbój Norwegii, że ujechaliśmy 100 metrów i schowaliśmy się pod daszkiem przy wejściu na lotnisko. Z nieba leje deszcz i... świeci słońce. Znajdujemy się chyba na skraju chmury deszczowej, która wita nas deszczem nie zasłaniając przy tym słońca, bo zjawisko to trwa ponad 15 minut.
Po przeczekaniu deszczu ruszamy w stronę drogi nr 303 na południe. Po prawej stronie mamy czarne chmurzyska, po lewej białe chmurki i słońce. Jedziemy 2 km i łapie nas mocny deszcz, chowamy się pod iglakami - dzień dobry Norwegio, przywitałaś nas całym swoim charakterem :) Gdy tylko lekko się przejaśnia ruszamy dalej. Jedziemy w stronę miejscowości Sandefjord asfaltową szosą, ruch nie jest duży, mijamy pola i urocze norweskie domki. Domy mają kolor bordowy, biały lub niebieski, ramy okienne obowiązkowo pomalowane na biało - wszystko w tonacji norweskiej fragi. Ogólnie domy nie są tak urokliwie, jak te w Szwecji - są bardziej ascetyczne.
Dojechaliśmy do miasta, trochę kluczymy po przedmieściach i szukamy zjazdu na stację kolejową. Jadąc trafiamy na opisywaną w przewodniku (broszury informacyjne na lotnisku są bardzo przydatne) dzielnicę Bjerggata - białe, drewniane willowe domy z początku XIX w. Krążąc po mieście w końcu trafiamy na znak "Sentrum" i dojeżdżamy według wskazówek pana ze stacji benzynowej (który mówi wspaniałą angielszczyzną) na dworzec kolejowy. Ciężko go nazwać dworcem kolejowym, to raczej... dworek kolejowy - dwa perony i drewniana poczekalnia :) Na stacji urządzenie, które powinno się znaleźć na wszystkich dworcach w Polsce - automat na bilety. Żadnej kasy, pani w okienku, ani kolejki. Odbieramy naszą rezerwację, której dokonaliśmy jeszcze w Łodzi.
Po załatwieniu formalności biletowych ruszamy w miasto w poszukiwaniu kartusza. Okazuję się być to nie małym wyzwaniem. Na licznych stronach internetowych czytaliśmy, że w całej Norwegii można kupić kartusze firmy Primus - w związku z tym z domu zabraliśmy palnik właśnie do tego kartusza. Rzeczywistość jak zwykle okazuje się inna i przy kolejnej stacji plujemy sobie w brodę, że zostawiliśmy w Łodzi palnik do Campingazu. Na którejś tam z kolei stacji benzynowej jesteśmy w takiej euforii widząc kartusz Primusa, że nie zauważamy, że jest to wersja jednorazowa. Na szczęście pani na stacji pozwala nam zwrócić towar i oddaje nam całe 400 koron za dwa kartusze. Po straceniu wszelkich nadziei na ostatniej chyba z możliwych stacji w końcu udaje nam się kupić litrowy (!) kartusz na nasz palnik. W głowach mamy teraz tylko jedzenie - ostatni nasz posiłek to pyszne śniadanie przygotowane w Dąbrowie przez Z. (Z. gdyby nie Twoje kanapki teraz na pewno byśmy już leżeli martwi na ulicy norweskiej). Kolację jemy obok fontanny Hvalfangstmonumentet (jaka długa nazwa!), zaprojektowanej przez Knuta Steen'a w 1950r. To pomnik ku czci wielorybników, którzy polowali na otwartych łodziach. Pomnik obraca się wokół własnej osi (to przeczytałam w broszurze, nie zauważyłam obrotu ani przed, ani po kolacji). Siedzimy na ławce z widokiem na przystań. Po prawej stronie dzieci skate jeżdżą na deskach słuchając na żywo koncertu młodych piosenkarzy. Robi się już bardzo zimno, bo jest po zachodzie słońca.
Po skończonej kolacji postanawiamy szukać noclegu. Kierujemy się początkowo ku północnej części miasta, jednak na skrzyżowaniu zmieniamy zdanie i jedziemy w tę stronę, gdzie chmury nie są tak bardzo czarne. Przejeżdżamy obok fabryki przetwórstwa ryb i po około 30km. jazdy widzimy znak zjazdowy na camping. W związku z tym, że zaczyna już lekko padać a chmury nie zapowiadają przelotnego deszczu, jedziemy na camping. Okazuje się, że zawitaliśmy na sympatyczne pole zaraz nad zatoczką. Rozkładamy namiot w lekkim deszczu, a gdy wchodzimy do środka leje już konkretnie. Nie zdążyliśmy wziąć niczego z sakw, tak mocno pada, że nie możemy wystawić nawet nosa z namiotu. W związku z powyższym faktem śpimy w tym w czym jeździliśmy - niefajnie. Pada przez całą noc. Norwegia - już wiemy, że nasza wyprawa nie będzie tak sielankowa, jak na Gotlandii... trzeba będzie zmierzyć się z deszczem, chłodem i wysiłkiem. Ale właśnie po to tu jesteśmy :)
czwartek, 26 sierpnia 2010
Już za chwilę
Jedziemy za chwilę, już za momencik :) Zapakowani jesteśmy i o dziwo... zmieściliśmy się w przedziale wagowym, także nie będzie opłaty za nadbagaż i stresów przy odprawie. Rower ze wszystkimi klamotami waży 35 kilo. Nawet statyw mi się udało wcisnąć, z czego bardzo się cieszę. Mam nadzieję, że choć przez chwilę będzie ładna pogoda, tak abym mogła porobić zdjęcia. Mam wrażenie, że będzie padać tam cały czas... no zobaczymy. Rower zapakowany do torby rowerowej, obłożony w strategicznych miejscach tekturkami, obklejony i chroniony. Oczekuję, że po pierwsze - nie zginie w czasie lotu, po drugie - nie będzie wgnieciony, powyginany, potłuczony, czy o zgrozo, zmiażdżony (to ostatnie, to chyba przesada...). Kierunek Norge, następny wpis po powrocie :)
wtorek, 10 sierpnia 2010
no i jak z tym rowerem?
Rower zapakować w karton? Obwinąć folią z bąbelkami? Gdzie zostawić karton na lotnisku? Jak zorganizować karton na drogę powrotną? Czy może kupić torbę na rower i nie zawracać sobie głowy kartonem? i najważniejsze... czy mój bagaż pod tytułem 'sprzęt sportowy' czytaj 'rower' nie zaginie w czasie lotu?!?! takie pytania nas aktualnie frapują. Samo zamieszanie z tym samolotem i rowerem jest, dwa środki lokomocji zupełnie ze sobą niekompatybilne ;)
sobota, 7 sierpnia 2010
Szykowanie
coraz bliżej :) urlop już zaraz, za chwilę. Może nie aż tak bardzo za chwilę..., bo za 3 tygodnie ale już prawie czuję się wyjazdowo. Przed nami szykowanie - głównie rowerów i rzeczy do zabrania. Jak zawsze multum spraw do załatwienia, zawsze zostawiamy wszystko na ostatnią chwilę, więc w tym roku zaplanowałam zabrać się wcześniej... zobaczymy co pokaże życie. W. w ramach szykowań dziś się wybrał z Łodzi do Sosnowca, oczywiście rowerem. Jedzie od 5 rano, jedzie, jedzie i jeszcze nie dojechał ;) A ja w ramach szykowań przeglądam sieć w poszukiwaniu inspirujących tematów.
Norangsfjorden:
Trollveggen:
źródło: www.widerange.org
Norangsfjorden:
Trollveggen:
źródło: www.widerange.org
Subskrybuj:
Posty (Atom)