sobota, 17 lipca 2010

Łódź-Grotniki-Swędów-Łódź

Trasa 100 km po północnej części regionu.



Zamiast leżeć w upalny dzień i nic nie robić wybraliśmy się na całodzienną wycieczkę.
Start tym razem był z samego centrum Łodzi, bo z Dworca Fabrycznego, zabraliśmy Marcina i pojechaliśmy w stronę Łagiewnik. Tam przy źródełku już mi się odechciało upału i zrobiłabym wszystko aby mieć cały czas bezpośredni dostęp do tej orzeźwiającej wody źródlanej. W lesie wskoczyliśmy na niebieski szlak, lubię ten szlak, bo to jest praktycznie cały czas trasa zjazdowa :) Niebieskim szlakiem wyskoczyliśmy na ulicy Okólnej i przy szpitalu skręciliśmy w prawo. Ja jeszcze zakupiłam pół kilo czereśni, które później uratowały nam prawie życie, a przynajmniej przyczyniły się do tego, że nie mieliśmy udaru słonecznego. W ogóle kwestia udaru przyświecała od samego początku - jadąc w ponad 35 stopniowym upale można się go nabawić ;) W najgorętszym miejscu, jadąc asfaltem, czujnik na liczniku wskazywał 46 stopni!! Czerwonym szlakiem dojechaliśmy do Łagiewnik Nowych i przed Glinnikiem skręciliśmy w lewo na Maciejów. Pojechaliśmy prosto w stronę Rosanowa. Po lesie jechało się całkiem przyjemnie, w słońcu już nieco gorzej. Najfatalniej sprawa się miała podczas postojów - pot lał się strumieniami ;) W Rosanowie mieliśmy zamiar jechać w stronę Grotnik ale zamiast skręcić zaraz przy tablicy z planem miasta, pojechaliśmy prosto. Z uroczej polno-wiejskiej drogi wjechaliśmy na rondo z kierunkiem na Łódź lub Kutno. Na pewno nie chcieliśmy się tam znaleźć... W sklepie zakupiliśmy płyny i daliśmy się namówić sprzedawcy na chiński napój z aloesu za całe 5zł.

Pojechaliśmy tak, że przecinając tory kolejowe, znaleźliśmy się nagle w Zgierzu. Jadąc przez starą część (przystanek na zmoczenie głów pod hydrantem) dojechaliśmy na osiedle 650-lecia i znowu naprzeciw nam ukazały się tory. Przejeżdżając przez nie pojechaliśmy na północ w stronę Rosanowa. Gdy po raz drugi pojawiliśmy się w miasteczku wybraliśmy tym razem dobrą drogę i wjechaliśmy w las. Tam droga czerwonym szlakiem prowadzi przez parę kilometrów lasem po płaski terenie ale obfitującym w drobne i ostre kamyczki. Marcin złapał gumę - przymusowy postój i łatanie dętki. Dobrze, że stało się to w lesie, a nie na środku pola, gdzie byśmy się smażyli i nasze białko na pewno by się ścięło przy takiej temperaturze. Podczas postoju poznaliśmy pana Włodka, który podróżując z kotem, na rowerze z lat 60-tych jechał do Grotnik. Po reanimacji koła można było jechać dalej. Kierując się cały czas czerwonym szlakiem dotarliśmy do Grotnik i miejscowego zalewiku na rzeczce. Miejsce bardzo przyjemne, ludzi sporo, wyznaczone kąpielisko i wiekowy ratownik, więc kąpać się można. Bez zbędnego namysłu wskoczyliśmy do wody. Jazda w mokrych spodenkach i koszulce przynosiła pożądane ochłodzenie :)

Niestety w Grotnikach jakoś dziwnie pojechaliśmy i zamiast kierować się w stronę Aleksandrowa, pojechaliśmy w stronę Ozorkowa. Przecięliśmy trasę A1 i pojechaliśmy w stronę Leonowa. W sklepie oczywiście uzupełniliśmy płyny. Chcieliśmy jechać czerwonym szlakiem na Dzierżąznię ale... coś źle pojechaliśmy ;) To chyba przez słońce. Wyjeżdżając z lasu zrobiliśmy sobie przerwę na odpoczynek i posilenie się czereśniami, które dodały nam nowych sił. Podjechaliśmy szosą w stronę miejscowości Głowa, tam skręciliśmy na wschód na Białą - w końcu znaleźliśmy czerwony szlak, którym dojechaliśmy do Cyprianowa. Zjechaliśmy ze szlaku, ponieważ prowadził w Las Szczawiński. Dalej szosą kierowaliśmy się na miejscowość Szczawin, znaleźliśmy się na terenie Wzniesień Łódzkich także droga obfitowała w zjazdy i podjazdy. Miejscami trzeba było się wdrapywać na pagórki bez jakiegokolwiek cienia. Czułam, że skóra na rękach zaraz mi się spali a pot zaleje oczy. Pojechaliśmy na Kęty i przecięliśmy trasę na Stryków. W Kętach zrobiliśmy sobie przerwę w cieniu, każdy już marzył o wielkiej porcji jedzenia i zimnym prysznicu ;) Trzeba było wykrzesać jeszcze siły, bo do domu zostało jakieś 10 km. Wjechaliśmy do Łagiewnik od strony Moskul - także podjazdy nas nie ominęły. W Łagiewnikach wracaliśmy ulicą Wycieczkową, zjazd, podjazd, zjazd, podjazd... pić! Ostatni przystanek przy źródełku i do domu. Dojechaliśmy padnięci ale zadowoleni a wieczorem i tak jeszcze mieliśmy siłę na imprezkę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz