Niedzielny wypad na Jurę można zaliczyć do udanych. Nie dość, że słońce opaliło nosy, to jeszcze mocno popedałowaliśmy po wzniesieniach.
Trasę rozpoczęliśmy z punktu wypadowego pod Złotym Potokiem - parking dla samochodów przed Ostrężnikiem. Lekkie podpompowanie kół i w drogę, nasz cel - Sokole Góry. Na początku ruszamy w stronę wsi Krzyże, mijamy Bramę Twardowskiego i po paru metrach gubimy szlak. To mnie po raz kolejny utwierdza w przekonaniu, że szlaki na Jurze są oznaczone koszmarnie. Mam wrażenie, że nie ma w nich żadnej logicznej całości, na każdym niemal skrzyżowaniu zastanawiam się ile osób jednocześnie wyznaczało ten sam szlak, idąc w zupełnie innych kierunkach. W każdym razie, zbaczając ze szlaku w lesie już na samym początku robimy lekki podjazd i zjazd, później się wracamy, więc znowu jest podjazd i zjazd. W Krzyże wjeżdżamy na zielony szlak i jedziemy nim w stronę Sokolich Gór przez Zrębice. Trasa jest bardzo przyjemna - przez szosę i las. Parę razy musimy zbaczać ze ścieżki, ponieważ leśne dukty są nieprzejezdne. Tegoroczna zima przyczyniła się do tego, że w lesie jest masa połamanych drzew. Wygląda to przerażająco, widzieliśmy całe połacie powalonych sosen i połamanych konarów. Szlaki nie są niestety uprzątnięte, więc rowerem nie da się przejechać. W Górach mijamy spore grupy ludzi. Generalnie nie trzymamy się jednego szlaku, co chwila zmieniamy kolor. Wyjeżdżając z gór pokonujemy dość ostry podjazd, na którego szczycie roztacza się piękny widok na lasy Sokolich Gór, i nawet widać fragment Częstochowy. Kierujemy się drogą na Biskupiece, według naszego przewodnika to czarny szlak im. B. Rychlik. W Biskupicach odpust. Obwarzanki, balony i plastikowe kwiatki. Miejscowy kieruje nas (zwracając się do nas "panowie") na Zaborze. Za Zaborzem jest ładny podjazd - długi i męczący. Wynagrodzenie otrzymujemy w postaci Srogiej Skały - odpoczynek pod nią i punkt widokowy na niej wynagradza poniesiony wysiłek. W Suliszowicach mijamy ładne skałki i prosto szlakiem zielonym kierujemy się na Ostrężnik. Prawie 50 kilometrów po Jurze w wiosennym słońcu zaliczone :) Zdjęć brak - tym razem mogłam pokonywać zjazdy bez obaw, że za sekundę się przewrócę i przekoziołkuję z aparatem na plecach, zmiażdżę obiektyw a w efekcie zobaczę jego konstrukcję od środka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz